Czemu specjalny? A bo tak. Jadę jutro na wycieczkę i wracam w nocy, więc nie zdążę napisać posta jak co piątek. Wyjątkowa sytuacja. I to jest pierwszy powód, dla którego można uznać dzisiejszy czwartkowy wpis za specjalny.
Powodem numer dwa może być fakt, że udało mi się dobić liczby 10 postów, czyli prowadzę tego bloga już 10 tygodni. I to regularnie co piątek (z wyjątkiem dnia dzisiejszego oczywiście).
Powodem numer trzy jest kawa (osoby wtajemniczone w moją dzisiejszą przygodę w tym momencie pewnie się zaśmiały albo chociaż uśmiechnęły
z politowaniem). Kawa, kawa, kawa...
Zdecydowałem się zrobić sobie kawę do szkoły. Poszedłem wczoraj spać stosunkowo późno, więc wypiłem jedną filiżankę rano przed wyjściem, co przywróciło mnie do świata żywych, a kolejne dwie walałem do kubka termicznego. Jako że (tak jak wspominałem w części "O mnie") niedługo będę pełnoletni, a termin imprezy urodzinowej się zbliża, wziąłem dupę w troki i pojechałem do miasta, żeby złożyć wniosek o wydanie dowodu osobistego. Generalnie byłem lekko mówiąc wkurzony, więc poprzedniego dnia zrobiłem sobie specjalną playlistę na uwolnienie i rozładowanie negatywnych emocji oraz poprawę humoru. Poszedłem do fotografa, wszystko ładnie, standardowe 15 minut czekania i zdjęcia gotowe. Wyszedłem całkiem przyzwoicie, muszę przyznać. Co prawda mój wzrok wyraża lekką chęć mordowania wszystkich wokoło, ale to tylko interpretacja (chociaż moja siostra stwierdziła tak samo).
Zabierałem się do schowania zdjęć do teczki, w której miałem wypełniony uprzednio wniosek o wydanie dowodu osobistego. I w tym momencie cała zabawa się zaczęła. Tak na prawdę nazwałbym to raczej katastrofą, gdybym miał skłonności do dramatyzowania, ale jestem człowiekiem o postawie stoickiej, który patrzy na świat realnie, ale z optymizmem. Myślę, że ze wstępu domyślaliście się już, o co będzie chodziło w tej całej historii. Kontynuując: tak, kawa zalała mój plecak i utopiła podręczniki, zeszyty, kserówki... Dalej było tylko ciekawiej. Książka z mojej biblioteki również padła ofiarą sabotażu zdradzieckiego płynu. Wyglądała tak, jak pewnie wyglądała wiejska chata po tytułowym "Weselu". Niby ta książka to nie majątek, ale porządnie mnie to wkurzyło. Po pierwsze nie jest moja, a po drugie jak widzę, że ktoś pisze i rysuje po książkach to już piorunuję go wzrokiem, więc logicznym jest, że zalanie jej to dla mnie spory zawód. W ułamku sekundy spostrzegłem, że teczka, w której miałem ów wniosek, oczywiście też jest zalana. Życie lubi zaskakiwać. Powoli go z niej wyciągałem. Na pierwszy rzut oka nic mu nie było, ale taki wypadek nie mógł mieć pozytywnego finału. I wiecie co? Kawa zalała CHOLERNY RÓG PODANIA. SAM RÓG PODANIA! Los ma bardzo ciekawe poczucie humoru, nie ma co...
Okej, stało się, nie ma co rozpaczać nad rozlaną kawą. Skierowałem się w stronę najbliższego przystanku autobusowego, aby pojechać do urzędu i złożyć wniosek. Na przejściu dla pieszych natknąłem się na swojego kumpla. Przybiliśmy piątkę i tylem go widział. Cóż, nie wszyscy zaczynają lekcje o 11:50. Wsiadłem do autobusu i akurat playlista mi się skończyła. Stwierdziłem, że będę puszczał ostatni utwór do oporu, aż znajdę się w urzędzie. Trochę mnie uspokajał, ale zrezygnowanie wciąż mnie nie opuszczało. Mój wyraz twarzy mówił coś w stylu: "nie podchodź, a najlepiej to nawet na mnie nie patrz - pogryzę" oraz "ech, ale to życie jest ciężkie". Myślę, że można dodać do tego jeszcze odrobinę ironii malującej się na twarzy i opis będzie kompletny.
Szedłem ulicami i trafiłem na tabliczkę z napisem "Urząd Miasta". Obszedłem budynek dookoła nie znajdując pożądanego oddziału. Oczywiście musiałem coś pokręcić. Ale tylko odrobinkę. Cel podróży był ulicę dalej. Wszedłem. Nie wyglądało tak strasznie, jak wszyscy opowiadają. Może to był właśnie ten moment dobrego wrażenia, po którym urzędy stają się kwintesencją piekła i pragną pożreć Ci duszę. Podszedłem do pierwszego okienka, którego tabliczka sugerowała, że robią tu coś z wnioskami o wydawanie dowodów osobistych. Wtedy pani wypowiedziała wariant słynnego "to nie tutaj, proszę obok" i skierowała mnie na górę. Pierwsze urzędowe robienie "pod górkę" w przedwiośniu dorosłego życia. Tam już wszystko poszło sprawnie i bez żadnych komplikacji. Bolesnym jest tylko fakt, że dowodzik mam do odebrania 2 tygodnie po urodzinowej imprezie, a w najlepszym wypadku tydzień po. Chyba zaliczyłem 'faila' roku, jeśli nie uda mi się wypić na własnej osiemnastce. Kilka osób liczy, że zobaczą mnie pijanego, ale mogą sobie pomarzyć. I tak nie zamierzałem się schlać na swoich urodzinach i mieć po tym niemiłych wspomnień.
Załatwiłem wszystko co miałem i zobaczyłem, że zostały mi prawie 2 godziny do lekcji. Stwierdziłem, że wracać mi się nie chce, bo to bez sensu, zaraz bym musiał jechać z powrotem, a o pójściu do szkoły tak wcześnie nie ma mowy. Udałem się na pobliską wyspę, żeby zjeść kanapki i wypić resztę tej kawy, żeby nic więcej się nie rozlało. Oczywiście kanapki z serkiem paprykowym też nabrały posmaku kawy. Na dodatek kawa zdążyła już wystygnąć i okazała się niedobra. Źle odmierzyłem proporcje. Przyjrzałem się dokładniej workowi, w który szczelnie owinąłem kubek, mając w pamięci niedawne przygody pewnej kumpeli, której kawa wylała się dwa dni z rzędu i okazało się, że była w nim taka tycia dziurka. Wspaniale. No nic, skonsumowałem co było do skonsumowania i wstałem z ławki. Nie wysiedziałbym tyle czasu w jednym miejscu. Poza tym było zimno. Wstąpiłem do jednej z miejskich galerii handlowych, która znajdowała się całkiem niedaleko, ale nie spędziłem w niej dużo czasu. Chwilkę się ogrzałem i dałem nogę, bo ile można tam siedzieć. Ta dżungla to nienajlepsze miejsce dla faceta. Wciąż dysponowałem masą czasu, więc wg. planu poszedłem w stronę Empiku, żeby się pokręcić i pooglądać stoisko z płytami. Dotarcie do sklepu nie zajęło mi więcej niż 5 minut, więc zdecydowałem, że pójdę przed siebie do najbliższych pasów. I do kolejnych. Po drodze wlepili mi jakąś ulotkę wyborczą, a na horyzoncie pojawiła się pani z teczką, która wyglądała na pełną ankiet o tematyce politycznej. Ona w moją stronę, to ja w długą. Wszedłem do parku, a ciekawość i instynkty poprowadziły mnie do ławki w pobliżu restauracji. Minąłem tylko jakieś podejrzane persony szerokim łukiem i mogłem w spokoju przycupnąć. Ech... Woda, kaczki. Super sprawa. Ilość czasu zredukowała się do 50 minut, więc mogłem powoli kierować się z powrotem w stronę szkoły. Wracając spotkałem na wysokości Empiku koleżankę z klasy. Po drodze pewien pan o przemiłej aparycji wręczył jej prostokątny przedmiot, po czym rozpłynął się w powietrzu, na co zareagowała wrzaskiem i w mgnieniu oka odrzuciła go mi. Przedmiot o wymiarach 12cm x 7cm okazał się być niegroźną i nieszkodliwą chusteczką mikrofazową do czyszczenia okularów. Powiedziała, że mogę ją sobie zatrzymać. Świetnie, przyda mi się do polerowania gitar. Nastąpił koniec przygody. Opowiedziałem paczce o swoim jakże radosnym poranku, co trochę pomogło mi się uspokoić i zdystansować wobec porannych komplikacji, ale i tak cały dzień chodziłem wnerwiony. Nie omieszkałem podzielić się bólem rozlanej kawy z delikwentką, której w ostatnim czasie przydarzyło się to dwukrotnie i to dzień po dniu. Od przyjaciółki dostałem wafelka na pocieszenie (dziękuję!), a na wuefie wyżyłem się przy grze w siatkówkę, więc trochę mi ulżyło. Chwilowo przynajmniej. Potem odbyłem marsz żałobny do biblioteki celem oddania ostatnio wypożyczonych lektur i przyznania się do zbrodni. Było mi bardzo głupio. Zadeklarowałem się, że odkupię ją w ciągu tygodnia lub dwóch i ze spuszczoną głową opuściłem budynek.
Przez cały dzień towarzyszyło mi 6 piosenek, które wzbogacały moje zmagania o oprawę muzyczną. Ową playlistę nazwałem skrótowo "B-Day". Nazwa miała oznaczać zły dzień, ale w gruncie rzeczy tego skrótu używa się w odniesieniu do słowa birthday, więc została zastosowana błędnie. Ale mi to nie przeszkadzało -miałem większe zmartwienia. Te utwory to:
"
St. Anger" - Metallica
Byłem wkurzony, więc nie dziw, że akurat to wpadło mi do głowy. Zwykle nie słucham Metallici, ale dzisiaj był ten dzień. Utwór z jakże 'hejtowanego' albumu o tym samym tytule. Moim zdaniem nie jest zły. Podobał mi się. Może z początku werbel brzmiący jak puszka trochę mnie irytował, ale tak jak mówili mi koledzy, mniej więcej po pierwszym utworze przestało mi to przeszkadzać.
"
Frantic" - Metallica
Miał pewien riff, który szczególnie mi się podobał.
"
One Man Stoner Band" - Nieked
Tak na prawdę nie jest to tytuł. Autor utworu nie dał mu żadnej nazwy i po prostu wrzucił na Youtube. Kawałek ma moim zdaniem świetne riffy. Bardzo melodyjne i łatwo zapadające w pamięć. Podoba mi się także lekko przytłumione brzmienie bębnów. No i podziwiam gościa, że nagrał wszystko samodzielnie. Szczerze mu zazdroszczę.
"
The world loves us and is our bitch" - McLusky
Piosenka o jakże wdzięcznym tytule. Nie mam pojęcia, co wokalista tam śpiewa, ale tytuł jest przegenialny. Znalazłem tą kapelę kilka dni temu. Ogólnie rzecz biorąc mają bardzo agresywne brzmienie, ale potrafią je niekiedy połączyć z wpadającymi w ucho melodiami. Chyba nauczę się tego na gitarze. Na basie pewnie też.
"
Something Against You" - Pixies
Stare dobre chochliki. Utwór z płyty "Surfer Rosa". Spodobał mi się ze względu na czas trwania, skoczne i wesołe gitary, wrzeszczący, przesterowany wokal i perkusję, która trzyma wszystko w kupie.
"
If I had a hammer" - Peter, Paul and Mary
Dwuminutowe arcydzieło. Słuchając go mam wrażenie jakby świat nabierał barw i klimatu lat sześćdziesiątych.
Oprócz tego przy tworzeniu wpisu towarzyszył mi pierwszy mix muzyki w stylu liquid drum'n'bass, który pokazał mi, że muzyka elektroniczna na prawdę nie jest taka zła. Nie jestem jej przeciwnikiem, ale to nie do końca to. Chociaż drum'n'bassy trafiają w mój gust. Mix stworzył jeden z naszych rodaków i zawiera utwory różnych artystów. Oto i on:
Liquid Drum And Bass Mix.
Kiedyś na pewno będę się śmiał z całej sytuacji, pewnie już w przeciągu miesiąca, ale póki co jeszcze nie doszedłem do tego w zaawansowanym stopniu. Ale przyznam, że nawet mnie to bawi, jak już jest po wszystkim. Pamiętajcie: dystans i optymizm! I nie noście kubków termicznych z kawą w środku plecaka, a już na pewno nie w przegródce z książkami.
Pogrążony w konsternacji, zażenowany i nieco rozbawiony,
Kapitan