sobota, 20 lutego 2016

Koncert Organka + niespodzianka

Cześć! Dzisiaj taki dość spontaniczny post. Byłem w zeszłą sobotę na koncercie Organka
i chciałem się tym pochwalić. O Organku samym w sobie pisałem jakiś czas temu,
polecam się cofnąć do tamtego postu. 
Wystarczy tylko ==> kliknąć <==.

Na swoją osiemnastkę dostałem płytkę Organka pt. "Głupi", jak już wspominałem.
Po pierwszych dźwiękach, które popłynęły z mojego odtwarzacza zacząłem żałować, że nie poszedłem na jego koncert, gdy o nim wiedziałem. Niestety wtedy jeszcze nie zdążyłem
się zainteresować muzyką Organka.
Na szczęście w zeszłą sobotę miałem okazję to nadrobić. Krótko mówiąc - było genialnie.

Organek jest zespołem, na którego koncercie naprawdę trzeba być. Ale od początku.

Support był przyjemny, akustyczne granie w wykonaniu zespołu MGM. Jego członkowie są kolegami Organka z dawnych lat, grali kiedyś razem w różnych zespołach. Co zabawne, jeden
z nich wyglądał jak podstarzały Eddie Vedder, a drugi jak Drężmak (gitarzysta Luxtorpedy), tyle że bez brody. Gościnnie zagrał z nimi, uwaga, uwaga, syn Organka. W momencie gdy MGM to zapowiedzieli, wszyscy zaczęli się zastanawiać, ile Organek właściwie ma lat, bo ten jego syn wygląda na starszego studenta. Otóż śpieszę z pomocą: Organkowi wybiła czterdziecha.
W zasadzie wybije, 30 listopada.

Podobał mi się sposób, w jaki Organek wszedł na scenę. Najpierw był liryczny wstęp zbudowany na zasadzie kontrastów i gier słownych, inteligentny i z humorem. A potem dopiero wszedł Organek i całe 260 osób na sali oszalało, zabrzmiały pierwsze dwie zwrotki piosenki "Dziewczyna Śmierć", po których dołączyła reszta zespołu. Potem zagrali "Nazywam się Organek" i "Stay". Mocne wejście po prostu.
Oczywiście nie będę teraz opisywał Wam całego przebiegu koncertu krok po kroku, bo czemu niby. Ale za to mogę powiedzieć, że zespół na żywo dużo improwizuje, przez co piosenki nie brzmią identycznie jak na płycie. Świetna sprawa. Poza tym przez chwilę można było poczuć się jak na koncercie The Doors, gdy wokalista zaczął wydzierać się jak Jim Morrison.
Wtedy musiałem zamknąć oczy i przez chwilę wyobrazić sobie, że przede mną naprawdę grają 'Doorsi', bo niestety nigdy nie zobaczę ich na żywo. To napawa mnie smutkiem.
Muszę przyznać, że zespół Organka jest naprawdę solidny. Widać jak ze sobą współpracują dając sobie znaki podczas improwizowania. Poza tym po prostu są świetnymi muzykami, czego nie da się nie usłyszeć.
Ale jest coś, co mnie naprawdę zaskoczyło i to mega pozytywnie. W trakcie koncertu zepsuł się stół mikserski i coś zaczęło trzeszczeć w odsłuchach.
Z czeluści backstage'u wyłonił się jeden z technicznych posyłając znaczące spojrzenia i wymachując rękoma w kierunku Organka, co on najwyraźniej potraktował jako wyzwanie.
Zespół zagrał piosenkę do końca i rozpoczął kolejną, ale uznał, że to jednak nie ma sensu, więc przeprosił i przerwał koncert. To było jakoś pod jego koniec.Widownia zaczęła krzyczeć "nic się nie stało, Organek, nic się nie stało!" i "A-ku-stycznie, a-ku-stycznie". Przez chwilę nie dawało to znaczących rezultatów, jednak po pewnym czasie z owych czeluści backstage'u wyłonił się Organek wraz z zespołem i oznajmił, że zagrają bez odsłuchów. Bylem pełen podziwu. Odsłuchy to takie głośniki, które są skierowane na muzyków, aby słyszeli sami siebie i resztę zespołu ze sceny. Bez nich gra się raczej kiepsko.
A zespół Organka zagrał bez nich na sam koniec dwa kawałki. W dodatku zagrał bezbłędnie i bez fałszowania. To było coś.
Organek ma prawdziwych fanów. Przez około 10 minut po bisach i definitywnie skończonym koncercie dalej stali licząc na to, że muzycy może jednak wyjdą jeszcze na scenę.

Ten najcieńszy na dole należy do Organka.

Udało mi się dorwać autografy, z czego jestem niezmiernie zadowolony. Co prawda chciałem być cwany i stanąłem przy drzwiach, licząc na to, że w ten sposób będę pierwszy w kolejce. Ale przecież całkiem logicznym jest, że zespół będzie siedział za stołem ze swoimi plakatami, płytami i winylami i tam własnie rozdawał autografy. Swoje wystałem, ale czy to ma jakieś znaczenie? Żałuję tylko, że nie dorwałem plakatu, bo nie wziąłem ze sobą kasy.
Oto podręcznikowy przykład tego, czego nie należy robić. Zawsze bierzcie jakieś pieniądze na koncert. Zawsze. A te plakaty wyglądały tak ładnie...

Reasumując: Organka trzeba zobaczyć na żywo.'Performens' na żywo w ich wykonaniu jest na naprawdę wysokim poziomie. Tak więc polecam się wybrać na koncert, jeśli będzie gdzieś w pobliżu. Nie będziecie żałować.

Dodam jeszcze, że bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. W 5 tygodni pula 260 biletów zrównała się z zerem. Swoją drogą, 260 biletów to wcale nie tak dużo, ale sam fakt, że w takim tempie zostały wyprzedane oznacza, że Organek to nie byle co.

Oczywiście mam też ciekawostkę, bo jakby inaczej. Jak się stoi w kolejce po autograf i słucha to się wyłapuje to i owo. Gitara Organka pochodzi z 82/83 roku, 'full ordżinal'.

A teraz 'część niespodziankowa'.

Dzisiaj wypada 49 rocznica urodzin Kurta Cobain’a. W związku z tym wpadłem na szalony pomysł nagrania takiego małego „Kurt Cobain – Nirvana – Tribute”. Sugeruję go włączyć i posłuchać/pooglądać (chociaż wizualnie za wiele się tam nie dzieje), a potem zabrać się za czytanie moich sentymentalnych wspominek. (I „bez hejtów, plis, to mój pierwszy cover”.)


Nirvana swego czasu była moim fest-ulubionym zespołem, a Kurt’a Cobain’a miałem za swojego idola (śmiejcie się, śmiejcie). Z jej kawałkami zaczynałem swoją przygodę na gitarze, a nawet przez chwilę w życiu z powodu wtedy długich włosów i ubioru wyglądałem prawie jak Cobain. Nirvana była pierwszym zespołem, którego dyskografię przesłuchałem w całości i przekopałem się przez czeluście Youtube’a aby znaleźć jej mało znane/zaginione/niewydane kawałki. Przeczytałem nawet biografię zespołu autorstwa Everett’a True (to ten facet, który wprowadzał Kurt’a na wózku inwalidzkim na festiwalu Reading w 92’; przyjaciel zespołu). W gimnazjum byłem w zespole, który grał same covery Nirvany. Grałem tam na basie i na tyle na ile (nie) umiem darłem ryja i fałszowałem. Było całkiem fajnie, ale po roku człowiek już rzyga Nirvaną. Od tego czasu po prostu nie mogłem jej słuchać. Jednak sentyment i sympatia do tego zespołu brały górę i czasami włączałem sobie kilka kawałków. 


A tak a propos nagrywania; Mój aparat naliczył jakieś 12 podejść, zanim udało mi się zagrać tak, że byłem  w miarę zadowolony z efektu końcowego (a tak naprawdę to miałem już tego dosyć i uznałem, że lepiej nie będzie). Wydawać by się mogło, ze nagrywanie to świetna zabawa, a w rzeczywistości trochę się trzeba nagimnastykować, aby ustawić aparat pod odpowiednim kątem, ustawić odpowiedni poziom głośności nagrania i gitary oraz przerzucić wszystko w drugi kąt pokoju, aby nie mieć bajzlu w tle. Ale poza tym to jednak sprawia frajdę.


Kilka dni temu uświadomiłem sobie, że nie otworzyłem jeszcze płyty z kompilacją zremasterowanych piosenek Nirvany , którą dostałem na osiemnastkę (chyba trochę czasu minęło od listopada…). Ale dzisiaj jest idealny dzień, aby to nadrobić. Właśnie przypomniałem sobie, że gdzieś  na moim biurku pod stosem książek powinien nawet leżeć plakat z Kurtem Cobainem z MTV Unplugged z Bravo (dostałem od koleżanki kiedyś). Niestety nie mam koszulki marki Nirvana. Trzeba to naprawić.

Jakość jest jaka jest. Struny brudne, zajeżdżone i skompletowane z tego co miałem w zapasie, a gitara to najtańszy model stratocastera Squiera jaki udało mi się znaleźć. Oczywiście, że używana. („czysty” grunge, nie ma co; brakuje tylko koszuli w kratę i T-Shirta Nirvany). Kupiona od pewnego wikinga. A ile było potem zabawy, aby ją poustawiać, żeby dało się na niej normalnie grać… (akcja strun była ustawiona kosmicznie wysoko). W ogóle to dałem jej imię Lucy. Bez konkretnego powodu, po prostu jako pierwsze przyszło mi do głowy i uznałem, że skoro mi się podoba to niech zostanie. To zupełnie nic istotnego, chciałem się po prostu pochwalić.


Idę odpakować swoją płytę. Spokojnego weekendu.

Kapitan