piątek, 28 sierpnia 2015

The Garden

Czy zdarzyło Wam się kiedykolwiek wchodząc do ogrodu zobaczyć przechadzające się po nim jak gdyby nigdy nic jabłko? Brzmi dziwnie? Brzmi dziwnie. Jak cały ten zespół.



The Garden to (taaak, zgadliście!) duet złożony z braci bliźniaków: Fletcher`a i Wyatt`a Shears. Bardzo osobliwy duet swoją drogą (i nie, nie mam jakiejś manii na punkcie duetów, to czysty przypadek). I to właśnie sprawia, że pomimo całej swej dziwności (jakkolwiek to nie zabrzmi) są fascynujący.
Dobra, a tak poważnie: ci goście to popaprańcy. Zaraz zobaczycie, o czym mówię. Bracia grają "vada vada" - gatunek, który sami wymyślili, coś na podobnej zasadzie jak "debilcore" Kabanosa. Muszę przyznać, czegoś takiego jeszcze nie słyszałem i na pewno wyróżniają się na tle świata muzycznego.

Grają w zestawieniu bass - perkusja. I więcej im nie potrzeba. Moim zdaniem, potrafią zapełnić w ten sposób całą muzyczną przestrzeń tak, że nie ma w niej znaczących dziur.

Bass w roli instrumentu prowadzącego to ciekawy zabieg. Nie wiem, jak Wyatt osiągnął to brzmienie, ale wydaje mi się, że doprawił je lekko overdrivem, żeby było bardziej wyraziste i reverbem dla uzyskania pogłosu.

Co do perkusisty: jest świetny. Wręcz uwielbiam jego styl gry. Jest solidny i wyraźny, a jego beaty nadają utworom charakteru (bass jego brata również, że względu na niecodzienne brzmienie i riffy, ale teraz chwalę perkusistę). Po prostu nogi same chodzą do rytmu. Tak jak głowa i cała reszta ciała. Zresztą sami posłuchajcie. I pooglądajcie również.


I jeszcze jeden! (Tu już tylko do posłuchania. Można co najwyżej popodziwiać okładkę.)


Żałuję, że nie umiem grać na perkusji i nie mam możliwości się nauczyć. Brak perkusji, pieniędzy na nią i miejsca do jej trzymania. Dobra, do rzeczy. A w zasadzie do ich osobliwości. Spójrzcie na mimikę twarzy perkusisty. Widać, że lubi pośpiewać. Może ktoś podstawi mu mikrofon? Pośpiewał by sobie z bratem w duecie. Ale całkiem poważnie, gdyby nie te wygłupy i całe wariactwo nie mieliby takiego 'uroku'.


Jedyna rzecz, która mnie irytuje, gdy patrzę na The Garden to ich wygląd. Czasami wyglądają na prawdę dziwnie. Np. tu, tu i tu. Swoją drogą moja znajoma o mało co nie wpadła w kompleksy z powodu ich figury. Pamiętajcie, drogie panie. Kochamy Was za to, jakie jesteście.

Nadszedł czas na ciekawostki. 

The Garden mają jeszcze 3 oblicza.

1. Oblicze elektroniczne (wciąż jako The Garden). Mi nie podpasowało, ale może ktoś jest fanem takiej muzyki.

2. Enjoy. Dalej słychać i widać, że to oni, ale w bardziej okiełznanej wersji. Z Nick`iem Beaty`m na drugim basie, który jakimś cudem brzmi jak gitara. Fajny klimat, zachęcam do posłuchania. Np. "I``ve got the world in my pocket" albo "Mist".

3. Puzzle. To już jest projekt solowy Fletcher`a. Nawet przyjemnie się słucha. Linki: "Fairytales", "Greetings", "Flippin` 8`s".

Na koniec jeszcze kilka utworów The Garden, o których nie wspomniałem wcześniej, a wpadają w ucho.

The Life And Times Of A Paperclip ( <=== może życie spinacza biurowego nie trwa długo, ale musi być przyjemne)
Slice Em
Gumdrops
Apple ( <=== utwór, do którego tekstu nawiązywały słowa wstępu)
Interrupt
What We Are ( <=== jesli to pytanie, to całkiem dobre)

Może ich utwory nie są najdłuższe, to chociaż post będą mieli najdłuższy. No i patrzcie: utwory, które się nie podobają, kończą się szybko. Z drugiej strony jednak te dobre utwory kończą się zbyt szybko. Tak jak moje wpisy (+100 do narcyzmu).

Cześć i do następnego razu (mam nadzieję),
Kapitan

P.S. The Garden wydali tylko jeden album - "The Life And Times Of A Paperclip" oraz 2 EP-ki. Macie po prostu link do ich Bandcampa.

piątek, 21 sierpnia 2015

Japandroids

Miałem w planach napisać o kimś innym, ale zbyt mnie wciągnęli. Tak bardzo, że już drugi dzień nie słucham praktycznie niczego innego. Ale może od początku.

Bardzo weseli panowe
Japandroids to duet złożony z gitarzysty Brian`a King`a oraz perkusisty David`a Prowse`a. Śpiewa głównie ten pierwszy, ale często uzupełnia go kolega za garami. Muzyka, którą grają to indie rock w czystej postaci (oczywiście inne źródła podają, że ich muzyka zawiera również elementy takich gatunków jak: noise rock, garage punk, lo-fi, noise pop i post hardcore,
ale podobają mi się te określenia, więc nie będę się kłócił).

Nie znam o nich zbyt wielu ciekawostek, gdyż jestem na świeżo po poznaniu ich dwóch albumów (a w tle gra mi trzeci, a w zasadzie drugi w kolejności wydania).Wolałbym raczej skupić się na muzycznych doznaniach. Ale rzucę przynajmniej jedną ciekawostkę, ponieważ zainteresowała mnie nazwa zespołu. To ona skłoniła mnie, aby sprawdzić, co Japandroids mogą grać (także jeśli zakładasz kapelę to pamiętaj, dobra nazwa to połowa sukcesu). Uwaga, ciekawostka! Brian
i David poszli na kompromis przy wybieraniu nazwy i połączyli swoje pomysły (co dwie głowy to nie jedna, jak to mówią.). Z Japanese Scream i Pleasure Droids powstało Japandroids.
Myślę, że wyszło im to na dobre.

Nagranie z koncertu dla doznań wizualnych

Wydali 3 albumy: "Post-Nothing" (jest genialny, ale o tym zaraz), "Celebration Rock"
(został wyróżniony przez magazyn 'Rolling Stone' jako jeden z "10 najlepszych letnich albumów wszechczasów") oraz "No Singles" (zawierający utwory z 2 EP-ek: "Lullaby Death Jams" i "All Lies" wydanych własnym nakładem). Oprócz tego magazyn muzyczny Spin określił ich mianem "2012`s Band of the Year". Brzmi to całkiem nieźle. Ale czas już na muzykę. Najchętniej poleciłbym po prostu przesłuchać "Post-Nothing" (trwa 35:50, w sam raz), bo każdy utwór z niego jest świetny, ale i tak wstawiam kilka linków (z różnych albumów) na zachętę.

Może troszkę przesadziłem z ilością linków, ale jestem zbyt zafascynowany Japandroids,
żeby tego nie zrobić. To wspaniałe uczucie znaleźć nigdy nieprzesłuchany album w zakładce 'ulubione', skończyć z nim dzień, a potem zacząć i spędzić kolejne dwa. Pozytywna energia, melodie, które wpadają w ucho i zostają w głowie na długo. Czego chcieć więcej?

Do następnego razu,
Kapitan




piątek, 14 sierpnia 2015

DZ Deathrays

Witaj na moim blogu! Skoro już tu jesteś, to bardzo mi miło. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś, co Cię zainteresuje. Jeśli znasz jakiś niebanalny, oryginalny, dziwny czy też po prostu zwyczajny, dobrze grający zespół i uważasz, że jest godny polecenia (albo i nie) to nie wahaj się mi go pokazać. Będę wdzięczny za każdą nową rzecz do przesłuchania. I to na tyle z formalności, czas przejść do konkretów.


Postanowiłem zacząć od swojego ostatniego muzycznego odkrycia: DZ Deathrays.
Jest to australijski duet grający coś, co najlepiej wrzucić w worek z nazwą "rock alternatywny"
i tym sposobem oszczędzić sobie szufladkowania (jeśli jednak ktoś zamierza mi zarzucić nieprecyzyjność to śpieszę z wyjaśnieniami; wg. różnych źródeł chłopaki grają dance punk, indie rock, garage rock, muzykę eksperymentalną i awangardową czy thrash).
Dlaczego warto ich posłuchać i jak to brzmi? Brzmi to mniej więcej tak: przesterowana gitara, trochę syntezatorowego brzmienia z domieszką elektroniki w rozsądnej proporcji. Oczywiście jest głośno, są wpadające w ucho melodie, trochę darcia mordy i perkusja, która wspaniale komponuje się z całością, że aż noga sama chodzi. Innymi słowy: oryginalny i wyróżniający się duet. Niestety, opisywanie muzyki słowami daje tylko pewien jej obraz, który nie zawsze brzmi zachęcająco, więc odsyłam do przesłuchania kilku utworów, które powinny stanowić dobry punkt wyjścia do zaznajamiania się z zespołem.

Gina Work At Hearts ( <== bardzo niecodzienny teledysk, warto!)
L.A. Lightning
Blue Blood
Ocean Exploder
Teenage Kickstarts
Licking Knives
Gebbie Street
Keep Myself On Edge

Na chwilę obecną DZ Deathrays wydali 2 albumy: "Bloodstreams" oraz "Black Rat" (oraz kilka EP-ek). Wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzą. Mają sporą ilość pozytywnych komentarzy pod swoimi utworami na Youtube, 35 tys. polubień na fanpage`u na Facebooku i nagrali świąteczną piosenkę. To mówi samo za siebie. I tu przychodzi czas na parę powodów, dla których warto ich przesłuchać, jeśli Twoja ciekawość jeszcze nie wzięła góry.

Numero Uno: Koncert w ciężarówce straży pożarnej. Autentycznie. Genialny pomysł na promocję zespołu!



Powód nr 2: Jeśli zespół został wykopany ze sceny, ponieważ grał zbyt głośno, to nie ma dla niego lepszej rekomendacji. Brzmi niewiarygodnie? Sytuacja miała miejsce na festiwalu SXSW (jak wyczytałem, jest to festiwal muzyki, filmów i nowinek technologicznych). DZ Deathrays podkręcili głośność tak bardzo, że było ich słychać w każdym zakątku hali, przy czym "ciut" zagłuszyli inne zespoły rozstawione na podobnych scenach w pozostałej części hali konferencyjnej. Na szczęście organizatorzy pozwolili im dokończyć utwór i dopiero wtedy kazali pakować manatki.


Mojej uwadze nie uszła jeszcze jedna ciekawostka. Duet wcześniej nazywał się DZ, ale ponieważ byli myleni z pewnym dubstepowym artystą o tej samej nazwie, postanowili dodać człon Deathrays, tym samym rozwiązując cały problem. I tym o to drobnym akcentem kończę opowiadać o jakże niebanalnym zespole z krainy kangurów.

Cześć i do następnego razu,
Kapitan