czwartek, 4 sierpnia 2016

Głupoty | Story Time

Właśnie sprawdziłem wersję roboczą swojego ostatniego posta. Przez myśl przeszły mi słowa:
"o rany, ale on jest nieaktualny!" A działo się przez ostatni miesiąc, działo się.
Pora więc uaktualnić treści posta, który nie ujrzał światła dziennego.

Nie zabraknie czegoś do posłuchania. 2 wspaniałe kawałki, które znalazłem w ostatnim czasie. Numer 1.

Lipiec był dla mnie miesiącem pierwszej pracy (nie licząc inwentaryzacji). Pracowałem w magazynie kurierskim. Prosta robota, zdejmowanie paczek z konkretnych miast z taśmy
i układanie ich w koszu, a na koniec zwożenie tego wszystkiego tzw. "paleciakiem" pod ciężarówki. Jeżdżenie wózkami oczywiście sprawiało mi najwięcej frajdy. Jeśli ktoś nie wie jak taki paleciak wygląda, a ma za dużo czasu, to sugeruję przejść się do castoramy, może akurat ktoś będzie go używał. Dla osób z mniejszą ilością czasu polecam przeglądarkę internetową.
W nocy robota była prostsza, ponieważ paczki z odpowiednimi numerami należało ściągnąć
z taśmy i zawieźć pod bramki magazynu (do dyspozycji mieliśmy jakże wspaniałe paleciaki).
O dziwo gdy pracowałem w nocy miałem więcej czasu dla siebie, niż gdy pracowałem na popołudnie. Całkiem fajna praca jak na pierwszą. Będę dobrze wspominał.
Stworzyłem nawet listę najciekawszych rzeczy, jakie ludzie wysyłają kurierem.
Oto ona: metalowy drążek długości 2 metrów, siekiera, tomahawk, prawdopodobnie maczeta, podwórkowy kosz na śmieci, worek 1.70m jak na zwłoki i plastikowe zjeżdżalnie dla dzieci.

Praca pracą, ale za to weekendy miałem ciekawe.


Pierwszy weekend lipca

Depresjonowanie i stresowanie się przed pracą połączone z chorowaniem.


Drugi weekend lipca: Red Smoke Festiwal

Weekend spełnionych marzeń. Zobaczyłem swój ukochany zespół na żywo po raz drugi. Nie powiem o nim na razie nic więcej poza tym, że nazywa się Truckfighters, pochodzi ze Szwecji
i gra stoner rocka, bo nie miałbym materiału na kolejny post.


Trzeci weekend lipca

Zespół, z którym graliśmy w Toruniu miał koncert organizowany przez niezależną mini-wytwórnię. Początkowo myślałem, że nie zdążę, ale chłopaki grali jako ostatni. A, tak, chłopaki. The Shitstorms. Brzmienie zespołu najlepiej opisuje krótka notka o nich, zawierająca zaledwie trzy słowa: Gramy głośny garaż. Nic więcej mówić nie trzeba. Koncerty dają dobre, atmosfera jest fajna. Fajni ludzie sami w sobie. Aż zasługują na osobny post w niedalekiej przyszłości. Koniecznie.
Tego dnia dostałem też od niewiast dinozaura, zwędzonego ze stołu w klubie. Może ktoś jeszcze takie pamięta: małe dinozaury, które rosły po włożeniu do wody. Czas w końcu przyprawić malca o parę centymetrów sześciennych.

Dzień później: Koncert na Barce Lemara

Koncert przed całym miastem, to jest to.Graliśmy w ramach międzynarodowego festiwalu sztuki ulicznej Busker Fest. Świetna sprawa. W końcu trafiliśmy na Pana Akustyka z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej śmiechłem jak w pewnym momencie przepływał za nami tramwaj wodny, a jego pasażerowie rozkręcali wixę na maksa przy ostatnim przed bisami kawałku. Moim skromnym zdaniem był to najlepszy z koncertów, jakie mieliśmy przyjemność zagrać. Naprawdę wspaniałe doświadczenie. Naszemu fotografowi, nieoficjalnemu członkowi zespołu, tak się podobało, że prawie nie robił nam zdjęć.

Link do zdjęć umieszczam -> TU <-. P.S. Zapraszam na koncerty!


Czwarty weekend lipca

W końcu zobaczyłem się z najlepszą przyjaciółką ze Stolicy. Jakoś tak po... 2 latach? No, coś koło tego. To był dobry weekend, zdecydowanie. Namarudziła, że przeciągnąłem ją przez całe miasto, że jadła samo niezdrowe jedzenie, ale za to doceniła wspaniałość miejsca jakim jest Cybermachina oraz moich przyjaciół. I dostałem śniadanie po powrocie z pracy, bo miałem tydzień na nocki, co równało się powrotowi do domu o 7:00 rano w sobotę, po czym poszedłem spać. Dobry ze mnie gospodarz.
Na mieście akurat tego dnia na ulicach podczas zwiedzania pojawiło się 5 zabytkowych tramwajów i 2 zabytkowe autobusy. O wspaniałości!
Nie obyło się też bez zabawnych sytuacji. Moja BFF (tak mnie bawi to określenie) ma zdolność/przekleństwo, które polega na przyciąganiu facetów. Nie minęło 30 sekund od wyjścia
z autobusu jak podszedł do nas nieco dziwaczny facet, który idąc zabawnie wymachiwał górnym kończynami i rzucił w stronę przyjaciółki pytanie: "Wie pani, gdzie tu jest biuro matrymonialne?". Ja w tym momencie prawdopodobnie tarzałem się ze śmiechu w podświadomości, a BFF stanęła jak słup i tylko lekko obróciła błagalnie głowę w moją stronę z prośbą o pomoc. Odpowiedzieliśmy, że ona nie jest stąd, a ja nie wiem gdzie tu jest biuro matrymonialne i na szczęście sobie poszedł. Widzieliśmy go jeszcze godzinę później i kilka ulic dalej jak dalej krążył w poszukiwaniu swojego biura.

P.S. Dobrze, że jesteś. Nawet jak budzisz mnie o 12:00 RANO.


Piąty weekend lipca

Właściwie to 'poweekendzie', ale zawsze. W końcu trwają wakacje.
Nasz kumpel wrócił akurat z ŚDM-ów z Krakowa, gdzie przebywał przez tydzień ze swoją dziewczyną, która jest jednocześnie naszą dobrą przyjaciółką. Niestety wrócił tylko na jeden dzień, ponieważ dzień później wyjeżdżał na miesiąc do Japonii. Zostałem uczyniony odpowiedzialnym za zorganizowanie spotkania w sławetnej Cybermachinie, więc wypełniłem swoje zadanie jak należy i do spotkania doszło. Nie pisałbym o nim, gdyby nie fakt, że strasznie dawno nie widziałem części ludzi i radość przy spotkaniu była ogromna. W końcu nagrałem się w Guitar Hero.
Nieco później niespodziewanym trafem do lokalu wpadli nasi starzy znajomi sprzed dwóch lat i ich świta, świętujący osiemnastkę pewnej osóbki. Fajnie było ich znowu zobaczyć.

I tak to było z tą rozrywką. A propos rozrywki. Jadłem pewnego dnia tosty i wpadłem na pomysł napisania komiksu. W zasadzie to na pomysł na komiks, bo ten pierwszy w mojej głowie już kiedyś się zrodził. Wystarczyło jedzenie doprawione jakimś bredzeniem Hipis (która jest jednocześnie odpowiedzialna za ten właśnie post, ponieważ w końcu założyła na ''fejsie'' stronę swojego bloga [wcale nie jest smutny], więc ja postanowiłem w końcu zrobić coś ze swoim; dodatkowo przyczyniła się do tego garstka fajnych ludzi, która narzekała, że nic nie piszę i się lenię, że lepiej żebym się wziął do roboty z tym blogiem w końcu; oto on, enjoy; dziękuję i pozdrawiam; bardzo długi nawias), żeby powstał absurdalny i debilny, aczkolwiek z potencjałem pomysł. Wyobraźcie sobie świat opanowany plagą zombie, tylko zamiast zombie dajcie hipisów. Ojej, czy to nie miało już miejsca...?

Komiks się tworzy, może kiedyś powstanie.


Numer 2.


Story Time

Na koniec historyjka, która jest opowiadana przez Hipis naszym wspólnym znajomym za moimi plecami i traci jeden istotny szczegół, więc tym razem to ja ją opowiem.

Mama wróciła do domu i powiedziała, że przyszedł list z Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie się dostałem na filologię angielską (a się pochwalę, a co!). To wziąłem list, otworzyłem i czytam. "Bla bla bla, dostał się pan na kierunek filologia angielska, bla bla bla, postanawia pana nie przyjąć..." - Że co? - "...ponieważ nie dostarczył pan wymaganych dokumentów w terminie."
Dygresja: składałem papiery na dwa kierunki: filologię angielską i amerykanistykę. Na miejscu okazało się, że mimo że jedna komisja rekrutacyjna ma oba moje kierunki to teczka musi być osobno na każdy z nich. Niefortunnie zdjęcie miałem tylko jedno, więc włożyłem je do teczki z filologią angielską, a na amerykanistykę złożyłem niekompletną.
Sprawdziłem w systemie: dostałem się na filologię, na amerykanistykę nie, bo nie złożyłem kompletnej teczki. Zgadza się. Na liście, który dostałem jest napisane, że na filologię się nie dostałem. Zaraz zadzwoniłem do komisji, żeby wyjaśnić sprawę, bo chyba ktoś się pomylił, co mnie odrobinkę rozbawiło. Zadzwoniłem, zostałem skierowany na wydział filologii. Jedna pani przekazała po wysłuchaniu moich wyjaśnień telefon drugiej pani. Okazało się, że w systemie wszystko się zgadza, dostałem się na filologię, na amerykanistykę nie. Ale mówię, że na liście jest napisane co innego i pytam czy to ma jakiś realny wpływ. W tym momencie pani pyta się o jaki list chodzi. To mówię, że dostałem od nich list, gdzie jest napisane tak i tak. Postanowiłem przeczytać pani w słuchawce fragment listu. No i czytam wszystko od lewego górnego rogu, łącznie z adresem nadawcy: Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu... "Przepraszam, nie ten uniwersytet". Pani w słuchawce w śmiech, pozdrowiła mnie, przeprosiłem za robienie problemów (mając wewnętrznie bekę życia) i koniec rozmowy. Prawdopodobnie miała rozrywkę na najbliższe dwa dni, bo coś czuję, że nie byłem jedynym człowiekiem, który coś odwalił przy rekrutacji.
Mama mówi, że z Gdańska, to z Gdańska, koniec kropka. (A wystarczyło sprawdzić adres na kopercie.)

Tym pozytywnym akcentem żegnam się o godzinie 02:22. Jak zwykle w nocy.

Peace out,
Kapitan



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz